poniedziałek, 21 marca 2016

XV

 Nie wiem, o co chodzi, ale nie mogę ustawić większej czcionki. Przepraszam :(

Spokojnie, kochanie — powtórzył Leo, mocniej ściskając dłoń Antonelli Będzie dobrze, zobaczysz. 
 Kiedy tylko przywiózł ją do kliniki, zajęła się nią grupa pielęgniarek. Położyły ją na przygotowanym łóżku i od razu skierowały się do odpowiedniej sali. Messi szedł cały czas obok An, z trudem znosząc widok bólu, malującego się na twarzy dziewczyny. 
 Bał się, że coś jest nie tak. Że ich dziecku mogło się coś stać. Coś, co zagroziłoby nie tylko jego życiu, ale także życiu Anto. Bał się tej myśli jak ognia. 
 Spojrzał na włosy ukochanej, przyklejone do czoła, i grymas, pojawiający się co chwilę, razem ze skurczami. Leo miał wrażenie, że idąc przy jej łóżku, pchniętym przez kilka pielęgniarek i przez niego samego, przemierzył już cały budynek kliniki wzdłuż i wszerz. Czuł się zmęczony, bardziej niż po jakimkolwiek meczu. 
 Jego oddech był prawie równie ciężki, jak ten Anto, a głos, który co chwilę próbował ją uspokoić, wcale nie przynosił efektu i drżał coraz bardziej.
 Nagle przeszli przez jedne z wielu drzwi, a jedna z kobiet w różowym kitlu zagrodziła mu drogę. 
— Dalej, niestety, nie może pan wejść — powiedziała spokojnie. 
— Co? — spytał półgłosem zdziwiony Leo, wyrwany z tego dziwnego transu — Przecież... poród rodzinny.
Widocznie nastąpiły pewne komplikacje, dlatego lepiej, żeby nie był pan obecny na sali. Niech pan tu poczeka, zrobimy wszystko, co trzeba — odparła pielęgniarka i lekko potarła jego ramię z pokrzepiającym uśmiechem — Wszystko będzie dobrze. 
 Messi odparł jej smutnym grymasem, który miał wyglądać optymistycznie, ale wcale tak nie wyszło. Kiedy kobieta zniknęła za drzwiami, zamykając je przed nosem Leo, rozejrzał się zrezygnowany po pustym korytarzu.
 Nagle wszystko ucichło.
 Dziwnie się czuł. Ból, jak widniał na twarzy An, przewyższał nawet radość z narodzin drugiego dziecka. Martwił się. 
 Zrobił kilka niepewnych kroków i opadł ciężko na jedno z krzeseł pod ścianą. Teraz pozostało mu już tylko czekać.


~*~

 Vasco zamknął drzwi nogą, z trudem utrzymując w dłoniach papierowe torby z zakupami. Rozejrzał się po cichym domu Messiego. 

— An, przyniosłem ci trochę jedzenia! — krzyknął, przekonany, że o tej godzinie Thiago już nie śpi.
 Leo był zapewne na treningu, więc Vas postanowił wykorzystać tę okazję na rozmowę z Anto. Musiał jej trochę rzeczy wytłumaczyć. Miał nadzieję, że Leo go w tym nie uprzedził. Kiedy poprzedniego dnia powiedział mu o wszystkim, zrobiło mu się trochę lepiej ze świadomością, że wujek już wie. Trochę go tylko martwiło, co z tym zrobi. Czy powie An. Czy powie ojcu. Czy komukolwiek powie. Co w związku z tym postanowi. 
 Dlatego wolał sam wyjaśnić sprawę Antonelli. Kobieta Leo zawsze budziła jego zaufanie. Zawsze też starała się mu pomóc. Szczególnie pamiętał wszystkie te sytuacje, kiedy radził się jej w temacie dziewczyn. 
 Musiał z nią porozmawiać. Wytłumaczyć to wszystko.
 Nie słysząc odpowiedzi, ruszył prosto do kuchni. Postawił torby na blacie i powoli zaczął wkładać do lodówki produkty, które kupił.
— Wiesz, pomyślałem, że po całym tym burdelu, jaki wam ostatnio zrobiłem, mógłbym ci chociaż zrobić obiad czy coś. Czegoś się tam w końcu przy ojcu nauczyłem. A ty powinnaś teraz zdrowo jeść, co nie? — krzyczał dalej, wyciągając z reklamówek pomidory. Kiedy znowu nie usłyszał żadnej odpowiedzi, zamarł na chwilę i wytężył słuch — An? 
 Odpowiedział mu jedynie odgłos kroków na schodach. Trochę uspokojony, kontynuował wkładanie zakupów do lodówki. 
— A cóż to za burdel masz na myśli, synu? 
 Vasco przeszedł dreszcz na sam dźwięk tych słów. Doskonale poznał ten głos, który bynajmniej nie należał do Antonelli. W osłupieniu odwrócił się do ojca z pomarańczą w dłoni. 
 Co on tu robił? Po co tu w ogóle przyjechał? Czy Leo już mu powiedział? Jakie miał plany? Myśli przelatywały przez głowę Vasa z prędkością światła. 
— Tato? — wydusił zakłopotany chłopak.
 Rod uśmiechnął się szeroko i, nie czekając długo, podszedł do syna i przytulił go mocno. A Vasco, jeszcze bardziej zdziwiony sytuacją, stał jak kamień, mocniej ściskając palcami niewinną pomarańczę.
— Co ty tutaj robisz? — bąknął w ramię ojca. 
 Obecność Rodrigo komplikowała wiele spraw. Przez telefon mógł mu wcisnąć każdą historyjkę, a tak, twarzą w twarz, trochę trudniej było mu powiedzieć wprost, że nie sprzedał ścigacza, wciąż trzyma z nieodpowiednim towarzystwem, zrezygnował ze studiów prawniczych, na które z łatwością mógłby się dostać, a miejsce oddał jakiejś prawie obcej dziewczynie i właściwie to nie wie, co będzie robić w życiu. 
 Bez sensu. 
— Kiedy tylko dowiedziałem się o zawieszeniu Leo, zarezerwowałem bilet na najbliższy lot — odparł Rodrigo, po czym odsunął się trochę, położył dłonie na ramionach syna i spojrzał mu w oczy z uśmiechem — Mam nadzieję, że to nie twoja zasługa.
 Vasco zmarszczył brwi. Poczuł, że jego mięśnie napinają nienaturalnie się już nie tylko przez obecność ojca.
— O czym ty mówisz? — spytał półgłosem. 
— No mam nadzieję, że nie masz z tym nic wspólnego — powtórzył Rod. 
— Ale jakie zawieszenie? — Vas był z każdą chwilą coraz bardziej przerażony. Jeżeli Leo naprawdę został odsunięty od składu, to była to jego wina. To przez niego spóźniał się na treningi, przez niego odpuszczał. Antonella miała rację.
— To ty nic nie wiesz? — Rodrigo spojrzał podejrzliwie na syna. 
— Tato, gdzie on jest? — spytał, ignorując słowa ojca.
 Starszy Messi odsunął się od niego spokojnie. Wziął z lodówki kilka warzyw i położył je na blacie.
— Pojechał z Anto do szpitala, chyba zaczęła się cała akcja porodowa. Jak Thiago zje, możemy tam razem pojechać — powiedział, krojąc pomidora na małe części. Spojrzał na syna i dodał, lekko się uśmiechając — A ty nie jesteś głodny? Mówiłeś coś o obiedzie.
 Vasco machnął ręką i wyszedł z kuchni.
— Nie mam czasu, dojedziesz później — rzucił, będąc już przed drzwiami.
 Nie czekając na żadną odpowiedź ojca, wyszedł z domu Leo i podbiegł do ścigacza. Swoją drogą, miał żywą nadzieję, że Rodrigo go nie zauważył, bo przed wyjazdem do Japonii przykazał synowi sprzedać maszynę
 Vas założył kask. Nagle przypomniał sobie o jednym małym szczególe. Elena. Umówił się z nią, że odbierze ją spod uniwersytetu. Przeklął w myślach. 
 Odpalił silnik i wyjechał na ulice Gavy. 
 Jeżeli Leo został zawieszony, tak jak mówił ojciec, to Vasco był jedynym winnym. Jego zachowanie niszczyło już nie tylko jego życie, ale także karierę najlepszego piłkarza na świecie. To wszystko trochę się skomplikowało. Vas powoli niszczył wszystko wokół siebie.
 I teraz doskonale o tym wiedział.   
 Skierował się do centrum. W stronę ludzi, którzy ratowali mu życie, a on w nagrodę im je niszczył. 


~*~ 

  Vasco zatrzymał się na placu przed budynkiem uniwersytetu i szybko zdjął kask z głowy. Rozejrzał się dookoła i wzrokiem odnalazł na jednej z ławek burzę rudych loków, po czym uśmiechnął się lekko. Zagwizdał palcami.

 Elena podniosła głowę, jak zresztą większość osób na placu, kierując na niego zdziwione spojrzenie. 
 Kiedy jednak już część dziewczyn znajdujących się pod uczelnią odkleiła wzrok od chłopaka na motorze, a rudowłosa rozpoznała ten motor i zadziorny uśmiech jego właściciela, szeroko rozciągnęła usta. Wstała z ławki, poprawiła swoją białą sukienkę w kropki, po czym ruszyła pewnym krokiem w jego stronę. 
 Po chwili stanęła przed nim i skrzyżowała ręce na piersi.
— Lubisz mocne wejścia, co? — spytała i posłała mu zawadiackie spojrzenie. 
 Vasco uśmiechnął się jeszcze szerzej.
 Elena naprawdę mu się podobała. 
 Nigdy raczej nie był uważany za 'dobrą partię'. Mówiło się o nim, jako o królu jednej nocy. Nie przeszkadzało mu to. Spotykał wiele pięknych dziewczyn. One uszczęśliwiały jego, on sprawiał, że czuły się docenione. I tyle. Nic więcej nigdy go tak naprawdę nie interesowało.
 Tym razem jednak było jakoś inaczej, Elena była dla niego istną zagadką. Chciał się nią trochę pobawić, a ciągle łapał się na tym, że to ona się bawiła. 
 Była naprawdę interesująca. 
 Przyciągała go. 
— Mam dobrą wiadomość — powiedziała dumnie i wyprostowała się — Dostałam się na studia. 
 Messi zsiadł ze ścigacza, po czym wyjął i podał jej drugi kask. 
— Wiem, ale teraz trochę za bardzo nam się spieszy, żeby o tym rozmawiać — odparł szybko i założył swój z powrotem na głowę.
 Elena zmarszczyła brwi.
— Wiesz? — spytała nieufnie. Z jej ust zniknął uśmiech, a na twarzy pojawiło się coś w stylu zdziwienia połączonego z podejrzliwością. 
— El, nie mamy czasu, proszę — Vasco wsiadł na motor i poklepał siedzenie za sobą — Chodź, to ważne. 
 Dziewczyna ścisnęła usta w wąską linię i odwróciła wzrok, obracając kask w dłoniach. 
— Nie jestem w mafii, spokojnie — rzucił zaczepnie Vas, mając nadzieję, że trochę ją tym sprowokuje
 Elena przeniosła na niego piorunujące spojrzenie. Bez chwili zastanowienia założyła kask, usiadła za Messim i kurczowo się go złapała.
 Vas uśmiechnął się szeroko, z trudem powstrzymując głośny wybuch śmiechu
 Taka pewna siebie, a taka nieśmiała. Urocza. 
 Nie skomentował jej zachowania. Odpalił znowu silnik i już po kilku sekundach odjechali spod uniwersytetu. Aby nie wystraszyć, starał się przestrzegać przepisów. Mimo to jednak i tak jechał równo z ograniczeniem prędkości.
 Choć mocny uścisk Eleny pewnie trzymał jego myśli w ryzach, gdzieś z tyłu głowy miał wciąż słowa Rodrigo.
 Leo został zawieszony. 
 Sama taka myśl była straszna. A teraz ta myśl stała się rzeczywistością. Przeraziło go to. 
 Vas zatrzymał się dopiero na parkingu pod kliniką, w której prowadzono ciążę Antonelli. Wyłączył silnik, ale nagle dotarło do niego, że mocny uścisk Eleny jeszcze się nie rozluźnił. 
 Uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. 
— El, możesz już puścić — mruknął. 
— Ah, no tak, przepraszam — odparła szybko i odsunęła się od niego, jak od ognia. Zeszła ze ścigacza, uwolniła włosy spod kasku i podała mu go zakłopotana. 
 On tylko uśmiechnął się szerzej. Zsiadł z siedzenia i również zdjął z głowy ochraniacz. Ten Eleny schował pod siedzenie, swój złapał wygodniej w dłoni i odwrócił się do dziewczyny, która, nadal trochę zakłopotana, wbijała wzrok w swoje buty. 
— Ej, coś się stało? — spytał, wkładając kluczyki do kieszeni.
— Tak, ogólnie to dwie rzeczy. Skąd wiedziałeś, że dostałam się na studia? — odparła i spojrzała mu w oczy. 
 Messi westchnął krótko. Jej przenikliwy wzrok nie pozwalał mu kłamać. W ogóle to nie chciał kłamać. Ale nie chciał też z nią o tym rozmawiać teraz. 
 Uśmiechnął się lekko i złapał ją delikatnie za dłoń.
— Możemy porozmawiać o tym później? 
— Nie chcę, żebyś coś przede mną ukrywał — odparła.
— A ja nie chcę, żebyś wszystkiego nie chciała. Mnie też nie chcesz — powiedział smutno.
— To już jest szantaż emocjonalny! — zaprotestowała. 
— Sama zaczęłaś — odparł, znowu się uśmiechając — Chodź.  
 Zrobił krok w stronę wejścia do budynku, ale poczuł, że Elena wcale nie zamierza za nim iść. Spojrzał na nią przez ramię. 
— No co znowu? 
Co ja tu w ogóle robię? — spytała z beznadzieją w głosie.
— Eleno, naprawdę, nie czas na takie rozmowy. Wszystko ci później wytłumaczę — odparł, szczerze już zirytowany. Nie tak zachowaniem Eleny, jak całą zaistniałą sytuacją i świadomością, jak bardzo jest ona do niczego. 
 Frustracja. 
— Vas — Elena pociągnęła go za rękę, kiedy znowu próbował ruszyć do kliniki. Vasco spojrzał jej w oczy — Dlaczego ja tu jestem? 
— Jesteś tu dlatego że uratowałaś mi życie, a ja w ramach wdzięczności i ratowania własnych planów, oddałem ci studia, a tak w ogóle to jesteś pierwszą dziewczyną od bardzo dawna, która spodobała mi się nie tylko przez swoją ładną buźkę, ale i charakter, który ty, Eleno, masz wręcz zajebisty — odparł podniesionym głosem, wodząc wzrokiem po jej twarzy. Po chwili, kiedy dziewczyna otworzyła lekko usta ze zdziwienia, dodał ciszej — A poza tym nie miałem czasu wieźć cię do domu.
 Mocniej ścisnął jej dłoń i uśmiechnął się lekko, nie wierząc, że naprawdę to wszystko tak szybko powiedział.
— Chodź.
 Kiedy weszli do kliniki, Vas wciąż trzymał jej drobne palce. Czuł się tak trochę... pewniej? 
 Wiedział, że czeka go bardzo poważna rozmowa. A nawet dwie. Jedna z Leo, druga z ojcem. Będzie ciężko. 
 W recepcji zapytał o salę. Pielęgniarka poprosiła go o dowód tożsamości - kwestia bezpieczeństwa. Po sprawdzeniu zgodności danych, które pokrywały się z tymi wprowadzonymi jako wymóg dostępu do sali, podała im odpowiedni numer. Vasco podziękował uśmiechem, po czym złapał Elenę za rękę i znowu ruszyli razem korytarzem. Zatrzymali się dopiero pod odpowiednimi drzwiami. Wymienili spojrzenia, po czym Vasco zdjął kurtkę i poprawił swoją koszulę w kratkę. Powiesił okrycie i kask na wieszaku przy wejściu do sali. 
— Naprawdę oddałeś mi to miejsce na studiach? — spytała nagle Elena. 
— Tak. I wcale tego nie żałuję — odparł szybko, po czym nacisnął klamkę.    
_____________________________________________________________

I'm back! 
Przepraszam na wstępie za swoją nieobecność, nie tylko na swoim, ale także na waszych blogach. Na chwilę wracam do świata żywych. Nie zawieszam bloga, ani nic w tym stylu. Po prostu jest teraz u mnie tak krucho z czasem, że nie wyrabiam. Jak tylko trochę się sytuacja uspokoi, postaram się dodać coś nowego. A tymczasem chciałabym nadrobić zaległości u was. Także zapraszam do komentowania i reklamowania
Dziękuję za 3 000 wyświetleń! 
Buziaki :* ♥