czwartek, 5 maja 2016

XVI

 Vasco przepuścił Elenę w drzwiach, za co dziewczyna podziękowała mu ciepłym uśmiechem. Weszli do niewielkiego pomieszczenia, pogrążonego w półmroku. W jego centralnej części stał inkubator, pod ścianą kilka foteli i niewielka lampka na drewnianym stoliku. Było tam także typowe szpitalne łóżko, które jednak pozostawało puste. 
 Vas poczuł dziwny dreszcz. Nienawidził szpitali, nawet takich jak ten, pełnych małych, słodkich niemowlaków, otoczonych rodzinną miłością. Coś go po prostu odpychało od tych szarych ścian, pielęgniarek, lekarzy i wszystkich irytująco pikających maszyn.
 Leo siedział tuż przy inkubatorze na jednym z foteli, który widocznie przesunął bliżej aparatury. Vas stanął tuż za nim i uśmiechnął się na widok niemowlęcia, leżącego za szybą w malutkich, niebieskich śpioszkach. 
— No uroczy jest — mruknął, podziwiając drobne paluszki dziecka. Po chwili spojrzał na Elenę, która stanęła po drugiej stronie inkubatora i dodał bezgłośnie — Kiedyś sobie takie zrobimy. 
 Dziewczyna przeniosła na niego zażenowany wzrok i pokręciła głową. Vasco uśmiechnął się szeroko i znowu spojrzał na niemowlę. Było takie malutkie. Bezbronne. Bardziej podobne do Antonelli niż do Messich.
— Urocza. Moja córka — poprawił go Leo, jakby w ogóle nie zwracając uwagi na obecność Eleny i optymizm bratanka — Jest wcześniakiem. Ma mało jakichś punktów, nie wiem do końca, o co w tym chodzi — dodał ciszej. 
 Vasco spojrzał na niego i dopiero wtedy zrozumiał, w jak złym Leo jest stanie. Udał, że nie zauważył jego przeszklonych oczu. Spojrzał na Elenę, która wciąż w zachwycie przyglądała się noworodkowi. 
— Leo, chciałbym, żebyś kogoś poznał. To jest Elena, moja dziewczyna — powiedział dobitnie, chcąc oderwać wujka od jego myśli. 
 Te słowa przyniosły zamierzony efekt, bo i piłkarz, i rudowłosa nagle zwrócili wzrok na Vasco. 
— Leo-Elena. Elena-Leo — powiedział i uśmiechnął się dumnie, mimo zmartwienia całą sytuacją. 
 Starszy Messi wstał i uścisnął dłoń dziewczyny. 
— Miło mi — Posłał jej szczery, choć słaby uśmiech. 
— Możemy pogadać? — Vasco zniżył głos i gestem wskazał na drzwi. 
 Piłkarz pokiwał głową bez przekonania, rzucił jeszcze jedno spojrzenie w stronę swojej malutkiej córki i wyszedł z pomieszczenia za bratankiem, po drodze znowu lekko uśmiechając się do Eleny. 
 Kiedy jednak stanęli już na korytarzu, obaj stracili cały, nawet udawany, optymizm. 
— Dlaczego mi nie powiedziałeś o zawieszeniu? — spytał Vas, czując się jedynym winnym całej tej sytuacji — I co z Anto? Co się dzieje? 
 Leo zakrył twarz dłonią i westchnął głęboko. Milczał przez chwilę, a dla Vasco trwało to całą wieczność. Po chwili piłkarz spojrzał na niego zmęczonymi, przeszklonymi oczami. Był w nich jedynie smutek i tylko gdzieś głęboko w jego ciemnych tęczówkach kryła się ta typowa radość.
— Ona może umrzeć, rozumiesz? Obie są bardzo słabe, a ja nie mogę z tym nic zrobić — odparł cicho, a jego głos dosłownie kaleczył słuch. 
 Było w nim tyle bólu, że po prostu nie dało się tego słuchać. Vasco nie wahał się ani chwili i nagle zamknął go w mocnym uścisku. Miał wrażenie, że Leo dosłownie się rozpada. 
— Przepraszam. Naprawdę przepraszam — powiedział półgłosem — Zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży. 
 Starszy Messi ledwo wyczuwalnie pokiwał głową, ale nie odpowiedział. Vasco chyba jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie. Leo był zwykle cichy, ale zawsze uśmiechnięty. Z jego oczu prawie zawsze wyzierało ciepło. Zawsze był taki... optymistyczny. A teraz? Był kupką nieszczęścia.
 Nagle usłyszeli szybkie kroki na korytarzu. Vas wypuścił Leo z uścisku, a ten szybko otarł z policzków pojedyncze łzy.
 Po chwili zza rogu wyłoniła się postać Rodrigo i dzielnie kroczący obok niego Thiago. Minęło kilka sekund, zanim stanęli przy Vasco i Leo. Nim jednak ktokolwiek zdążył przerwać krępującą ciszę, zrobił to synek piłkarza Barcy. 
— Gdzie mama? — spytał, zadzierając wysoko głowę.
 Leo uśmiechnął się do niego słabo, po czym otworzył drzwi do sali.
— Chodź, coś zobaczysz — powiedział cicho i dodał — Eleno, czy popatrzyłabyś przez chwilę na mojego syna? 
 Kiedy już Thiago zniknął w zaciemnionym pomieszczeniu, a piłkarz zamknął za nim drzwi, odwrócił się do Rodrigo i Vasco.
— Mam córkę — powiedział, znowu lekko się uśmiechając, choć przychodziło mu to z widocznym trudem.
 Rod, nieświadomy całej sytuacji i jej powagi, szeroko rozciągnął usta i poklepał brata po ramieniu.
— No to moje gratulacje — powiedział, jednak widząc brak jakiegokolwiek entuzjazmu ze strony Leo i zmarszczone czoło syna, dodał niepewnie — Czy ja powinienem o czymś wiedzieć? 
— Anto jest w bardzo złym stanie — odpowiedział mu Vasco, a piłkarz w tym czasie osunął się ciężko na jedno z krzeseł pod ścianą i westchnął głęboko. 
— Co? Ale... chwila, chwila... Co się stało? — pytał Rod, przenosząc wzrok z syna na brata. 
Mała urodziła się trochę za wcześnie. Te kilka tygodni to wcale nie tak dużo... ale to wszystko przez stres. A Antonella... ona... — mówił nieskładnie Leo, gubiąc się we własnych myślach.
 Vasco spoliczkował się w swojej głowie. Czuł się strasznie. Jakby coś zniszczył. Jakby zniszczył wszystko. 
— Leo, przepraszam — powiedział cicho. 
— A co ty masz z tym wspólnego? — spytał Rod, zdziwiony słowami syna.
 Leo szybko podniósł wzrok.
— Nic. On akurat nie ma z tym nic wspólnego. To przez te problemy z klubem, z urzędem skarbowym — odparł na tyle wiarygodnie, że Rodrigo wydawał się skłonny w to uwierzyć. 
 Vasco zmarszczył czoło i pokręcił głową. Nie. Nie mógł się tak zachować. Nie mógł znowu zachować się jak tchórz. Był to winien Leo za wszystko, co ten dla niego zrobił. I nie tylko dla niego. 
— Nie, tato. Leo nie mówi do końca prawdy — powiedział powoli, po czym dodał — Cała ta sytuacja ma miejsce głównie przeze mnie. Zawieszenie Leo, ten szybki poród.
 Piłkarz wstał i spojrzał na niego karcąco.
— O czym ty mówisz? — głos Argentyńczyka był coraz bardziej zdenerwowany. Wzrokiem dał mu do zrozumienia, że ma siedzieć cicho. 
 Ale on nie zamierzał być cicho.
— Leo, to jest moja wina i dobrze o tym wszyscy wiemy. Obiecuję ci, że ta sytuacja się zmieni — odparł. 
— Vas, zamknij się — warknął napastnik Barcelony
— Jaka sytuacja? O co do cholery chodzi?! — pytał coraz głośniej Rodrigo.
— O nic — mruknął Leo, wbijając spojrzenie w bratanka.
— Właśnie, że nie chodzi o nic! Już przestań mnie bronić! — krzyknął Vasco, po czym spojrzał na ojca — Tak, znowu coś robię źle. Wszystko robię źle. Ciągle wszystkich zawodzę, tato. Jak zresztą zawsze.
— Vas, co ty znowu zrobiłeś? — spytał zrezygnowany Rodrigo. 
— Piję, palę, nie sprzedałem ścigacza, tak, jak kazałeś, i nie złożyłem papierów na studia. To przeze mnie Leo został zawieszony, a An urodziła za wcześnie — odparł, czując, że narasta w nim złość na samego siebie i frustracja, której nie umiał powstrzymać. Kiedy już powiedział to wszystko na głoś, dotarło do niego, jak żałośnie to wygląda z boku.
— I co ty teraz zrobisz? W piłce już jesteś spalony — wycedził przez zęby Rod i zmierzył go wściekłym spojrzeniem. 
— Co nie zmienia faktu, że na studia też się nie wybieram, a na pewno nie w tym roku odparł Vas, z trudem starając się zachować spokój.
— Jak zwykle, idziesz na łatwiznę. I tak całe życie — powiedział surowo Rod i dodał po chwili, z całkowitą powagą — Ty nie zasługujesz na swoje nazwisko, dzieciaku. 
— A wiesz co? Jakoś mnie to nie boli — powiedział Vas już trochę spokojniej — Jeżeli wszyscy w tej rodzinie tak traktują swoje dzieci jak ty, to ja nie chcę do niej należeć.
— Przestańcie — przerwał im Leo, po czym spojrzał na Rodrigo — Rod, całe życie powtarzałeś, że nie będziesz taki, jak ojciec. Co ty robisz?
  Najstarszy Messi zacisnął zęby, patrząc na Vasco, który teraz wydawał się bardziej spokojniejszy niż on sam. Kiedyś to Rod stał na jego miejscu, a tym złym był dziadek Vasa - Jorge. Tyle się zmieniło.
— Nie tym razem, Leo. Ja mam już dość — odparł po chwili Vas, nie odwracając wzroku od ojca — Ty nigdy nie zwrócisz na mnie uwagi. Czy się postawię, czy ustąpię. Dla ciebie to bez różnicy.
— Ty się stawiasz całe życie, Vas. Nawet jak cię wyrzucili z La Masii to się nie przyznałeś — wycedził Rodrigo, a kiedy zobaczył, jak bardzo zabolały go te słowa, dodał — Jesteś tchórzem.
— Rod, ale on tego nie zrobił! — wtrącił Leo, odciągając Vasco od ojca.
— Nie wtrącaj się — warknął Rodrigo — Wszyscy wiemy jak było Nie zwracał nawet uwagi na to, jaką reakcję wywołują jego słowa. Spojrzał na Vasco i powtórzył — Jesteś tchórzem, Vas! Tak, jak twoja matka!
 Nagle drzwi do sali się otworzyły i stanęła w nich lekko przestraszona Elena, a tuż obok jej nogi Thiago.
— Coś się stało? — spytała niepewnie, widząc jak Vasco i Rodrigo mierzą się nienawistnymi spojrzeniami.
 Nikt nie zwrócił na nią uwagi. 
— W takim razie obaj się czegoś od niej nauczyliśmy — powiedział cicho chłopak. Spojrzał na Leo i dodał — Opiekuj się Anto. 
 Po tych słowach minął ojca i wujka, ściągnął z wieszaka kurtkę i kask, chwycił stojącą w drzwiach Elenę za dłoń i ruszył pewnie przez korytarz. Słyszał za sobą jeszcze kilka krzyków Leo i ciszy płacz Thiago, który zapewne po prostu wystraszył się ich kłótni. Ale Vas wcale się na tym nie skupiał. 
 Trzymał mocno dłoń Eleny i prawie biegiem kierował się do wyjścia ze szpitala.
____________________________________________________________

WRACAM Z PETARDĄ
Wiem, że kilka osób na to czekało, więc nie mogłam dłej czekać. Ale spokojnie, opanujcie emocje, mam coś na swoje usprawiedliwienie.
Po pierwsze - testy gimnazjalne tak bardzo ;-; Nie ogarniałam przez miesiąc dosłownie nic. Więc przepraszam.
A po drugie - teraz, kiedy zdałam już wszystkie egzaminy i testy, mogę wam się pochwalić osiągnięciem mojego życia. Otóż niecały miesiąc temu zostałam sędzią piłkarskim B klasy :D ba dum tss, piłkarze, bójcie się, bo zaprawdę - nadchodzę xd
Także to tyle ode mnie.
Nie obiecuję poprawy, ale obiecuję, że dokończę te opowiadanie.
Spodziewajcie się mnie na innych blogach w niedalekiej przyszłości w roli komentatora.
Buziaki :*