poniedziałek, 22 lutego 2016

XIV

 Rodrigo usiadł spokojnie na sofie, a Leo trochę podejrzanie mu się przyjrzał. 
 Po co przyjechał? Jego kontrakt miał się skończyć dopiero pod koniec 2017, a z tego co piłkarz wiedział, jego brat pracował w restauracji w ścisłym centrum Tokio jako szef kuchni, więc raczej nie mógł pozwolić sobie na tak nagły i niezapowiedziany wyjazd. Chyba, że ten wyjazd był planowany, a Leo o tym po prostu nie wiedział.
 Więc co? Vasco poskarżył się tatusiowi? 
 La Pulga opadł na fotel naprzeciwko Rodrigo. Skrzyżował ręce na piersi i zmrużył powieki. 
— Coś tu jest, cholera jasna, nie tak. Przyjeżdżasz bez uprzedzenia, dużo przed świętami, wpadasz do mojego domu o siódmej rano i- na dodatek- nie masz dla mnie żadnego jedzenia — powiedział śmiertelnie poważnie Leo.
 Rod prychnął śmiechem i podrapał się po brodzie.
— Owszem, coś tu jest nie tak — odparł, po czym spojrzał na młodszego brata z troską. — Ogólnie to zarezerwowałem lot, jak tylko się dowiedziałem o twoim zawieszeniu. 
 Piłkarz wywrócił oczami i wstał z fotela.
— Trzeba było tak od razu — powiedział całkiem olewczo i spokojnie ruszył do kuchni — To raczej definitywna sprawa.
 Niespiesznie zalał mocną kawę dla siebie i Rodrigo. Kiedy skończył, równie powoli wrócił do salonu z dwiema filiżankami aromatycznego napoju. Postawił przed bratem kawę w naczyniu z kolorowym napisem 'najlepszy tata na świecie'.
 Rodrigo uśmiechnął się szeroko. 
— Dzięki, Leo. Bardzo wymowne.
 Piłkarz odwzajemnił gest tylko po to, by zyskać chwilę do namysłu. Czy powinien mówić mu o Vasco? Czy powinien wspomnieć o imprezowaniu, piciu, wmieszaniu się w złe towarzystwo i problemach ze studiami? Może w ogóle nie powinien o nim mówić? 
— A Vas? 
— Co Vas? 
— Co u niego? — Rodrigo mówił bardzo poważnie, wbijając w Leo oczekujące spojrzenie. 
— Wydaje mi się, że wszystko ok — odparł możliwie najbardziej wymijająco. 
 Rodrigo pokiwał lekko głową.
— Wiesz może, czy zdecydował się na te studia prawnicze, o których mówił? 
 Leo zmarszczył delikatnie brwi. 
 W tej chwili nagle zrozumiał, jak szczerze współczuje Vasco. Mimo, że Rod był jego bratem i Leo kochał go całym sercem, widział jego błędy. Widział, jak źle postępuje ze swoim synem. Jak odpuścił jego wychowanie. Jak stracił w niego wiarę przez coś, czego nawet nie zrobił. 
 I jak wcześniej Leo zastanawiał się, czy powinien kryć bratanka, tak teraz był w zupełności pewien, że ktoś w końcu musi to zrobić.
— Tak, wspominał ostatnio, że czeka na jakieś oficjalne potwierdzenie. 
— Potwierdzenie? Dopiero? Przecież rok akademicki dawno się zaczął.
— Nie wiem, chodzi o jakąś późniejszą rekrutację, nie za bardzo ogarniam program edukacyjny — po raz kolejny wymijająco odpowiedział Leo i spokojnie upił łyk kawy. Korzystając z tego, że Rod nie zapytał o nic więcej, dodał — A co do mojego zawieszenia to nie ma się co tak martwić, do nowego roku wrócę do gry.
— O co poszło? 
— Dużo rzeczy się na to złożyło — powiedział spokojnie Leo i przez chwilę sam się nad tym zastanowił, wbijając nieobecny wzrok w płyn w swoim kubeczku — Po prostu miałem kilka innych spraw na głowie, przestałem się skupiać. 
— Przestało ci zależeć?
— Nie, przestałem się skupiać. To co innego — odparł chłodno, rzucając bratu karcące spojrzenie. 
 Jak mógł powiedzieć na głos, że przestało mu zależeć na czymś, co kochał? Jak mógł tak twierdzić? Jak to w ogóle mogło przejść mu przez myśl?
 Odwrócił wzrok i kiedy po chwili miał dodać coś równie oschłego, przerwał mu głośny krzyk. 
 Piłkarz wymienił z bratem przerażone spojrzenie i, bez dłuższego namysłu, ruszył biegiem na piętro, potykając się na schodach. Z rozpędem wpadł na korytarz i skierował się do sypialni. Kiedy do niej dobiegł, złapał się futryny drzwi, żeby utrzymać równowagę. 
 Widząc Antonellę, z grymasem na twarzy siedzącą na łóżku, zamarł.
— Boże, już?! — spytał, trzęsącym się głosem. 
 An niepewnie dotknęła swojego brzucha i skrzywiła się jeszcze bardziej. 
— Nie wiem. Boli, ale chyba nie tak, jak powinno — odparła z trudem. Widząc całkowity brak reakcji ze strony Messiego, krzyknęła — Tak, Leo, już! Rodzę! 
 Piłkarz złapał się za głowę. 
— Dobrze, eee, dobrze. Dasz radę wstać? Albo nie, chodź. 
 Podszedł do łóżka i delikatnie pomógł dziewczynie zsunąć nogi z materaca. Widząc ból malujący się na jej twarzy, czując jej napięte mięśnie i ciężki oddech, westchnął głęboko.
 Koniec z paniką.
 Mamy tu dziecko do urodzenia. 
 Leo podtrzymał ją trochę pewniej. 
—An. Kochanie, skup się. 
 Dziewczyna podniosła na niego mętne spojrzenie. 
— Wszystko będzie dobrze. Dasz sobie radę — powiedział. Dziewczyna pokiwała głową bez przekonania, po czym Leo dał jej buziaka w okolice skroni — Chodź. 
 Anto zrobiła kilka niepewnych kroków, opierając się głównie na ramionach Messiego. Nagle do sypialni wpadł Rodrigo. Widząc grymas na twarzy Roccuzzo i przerażenie swojego brata, zapytał drżącym głosem:
— Mogę jakoś pomóc? 
 Piłkarz gorączkowo skalkulował sytuację i po chwili pokiwał głową.
— Tak, zaprowadź An do samochodu — odparł szybko. 
 Rod bez zbędnych pytań przejął dziewczynę z rąk Leo i, ciągle powtarzając 'spokojnie', 'będzie dobrze', 'oddychaj', powoli wyprowadził ją na korytarz i sprowadził po schodach. La Pulga w tym czasie biegiem ruszył do garderoby, gdzie na jednej z wyższych półek znajdowała się, przygotowana przez Anto, torba z najpotrzebniejszymi rzeczami do szpitala. Zdjął ją, po czym ruszył do pokoju Thiago. 
 Chłopiec spał grzecznie w swoim łóżeczku, jak nigdy o tej porze. Otoczony orszakiem pluszowych miśków, wyglądał jakby właśnie wkroczył w najciekawszą fazę swojego snu. Uśmiechnął się nieświadomie. 
 Leo sprawdził, czy wszystko, czego jego syn może potrzebować przez najbliższe kilka godzin, jest na swoim miejscu, po czym zbiegł na parter, założył niedbale buty i bluzę. Wybiegł z domu, a tuż za drzwiami wpadł na Rodrigo. 
— Anto jest już w samochodzie — powiedział szybko starszy z braci.
— Dobrze. Mam do ciebie prośbę. Zajmij się Thiago na kilka godzin — poprosił, poprawiając torbę na ramieniu.
— Oczywiście, nie ma sprawy.
—Dzięki. Trzymaj kciuki — Uśmiechnął się i ruszył na podjazd. 
_____________________________________________________________

Sytuacja nam się gorączkowo rozwija, drogie panie :D
Już niedługo szczyt. Będzie ostro. Wierzcie mi.
Dziękuje za wasze wsparcie i wszystkie miłe komentarze. Ludzie, którzy jesteście tu, czytacie, a nie komentujecie- jedno słowo, choćby anonimowe! Proszę, to naprawdę wiele dla mnie znaczy :3
Buziaki :* ♥    

środa, 17 lutego 2016

XIII

 Vasco podjechał pod swoją kamienicę. Zostawił motor w małej części garażu, przypisanej do jego mieszkania, po czym, szczerze już zmęczony, wszedł na klatkę. Idąc na swoje piętro, przywitał się z wychodzącym na nocną zmianę sąsiadem i przeklinał w myślach techników, którzy dalej nie naprawili windy.
 Wciąż czuł się obolały. Chociaż w pewnym momencie nauczył się już poruszać tak, by nie wyczuwać za bardzo siniaków na żebrach, był już śpiący i znowu nawiedził go ból głowy. Wiedział, że skutki pobicia tak szybko go nie opuszczą. A te sine oko będzie go szpecić jeszcze przez kilka kolejnych dni. Od razu pomyślał, jaką wiarygodną historię wciśnie Leo. 
 Nagle przypomniał sobie o El Haddadim.
 Munir naprawdę miał go za poważnego przeciwnika. Sam Vasco był tym szczerze zaskoczony, bo kilka lat wcześniej wystarczająco został zniechęcony do jakiejkolwiek walki.
 Dochodząc na swoje piętro, wyjął z kieszeni klucze. Przekręcił je w zamku i wszedł do mrocznego mieszkania. Zamknął za sobą drzwi i postanowił od razu zdjąć swoją szarą bluzę. Z lekkim grymasem na twarzy rozpiął suwak i ściągnął oba rękawy, po czym zawiesił ją na wieszaku przy wejściu. Ruszył przez ciemny salon w kierunku kuchni. 
 Nagle się zatrzymał. 
 Coś tu było nie tak. Jego mieszkanie zwykle pachniało zupełnie inaczej, niż w tamtej chwili. Jakby ktoś je porządnie wywietrzył, usuwając dym papierosowy, i jednocześnie wypryskał jakimś kwiatowym odświeżaczem powietrza. Vas przyłożył dłoń do ust, tak, by jego oddech stał się jak najmniej słyszalny. 
 Kiedy było już prawie idealnie cicho, chłopak zrozumiał, że teraz jedynym oddechem, jaki dochodził do jego uszu, na pewno nie był ten jego. Nie był sam.
 Jego serce zaczęło bić szybciej. 
—Spokojnie, Vas, to tylko ja— napięcie przerwał głos Leo. 
 Młodszy Messi odnalazł ręką na ścianie włącznik światła. Kiedy w salonie zrobiło się jasno, wzrok Vasco zatrzymał się na piłkarzu, który jak gdyby nigdy nic siedział spokojnie na fotelu. 
—Boże, nie masz co robić wieczorami, tylko ludzi straszysz?— spytał chłopak i westchnął głęboko, chcąc uspokoić oddech. 
 Leo nagle zmarszczył brwi. Wstał i szybkim krokiem podszedł do bratanka. Zanim ten zdążył cokolwiek dodać, starszy Messi złapał go za szczękę i obrócił jego twarz do światła, by lepiej przyjrzeć się siniakowi na kości jarzmowej. 
—Kto ci to zrobił?— zapytał stanowczo piłkarz
—Napadli mnie wczoraj pod kamienicą— odparł szybko Vasco, chcąc uniknąć możliwie jak największej ilości niewygodnych pytań. Leo puścił go, a chłopak spojrzał mu w oczy— Naprawdę. 
—Kto?— spytał ponownie wujek, krzyżując ręce na piersi. 
—Nie wiem, jacyś dresiarze— odpowiedział całkiem przekonująco. Ruszył do kuchni i nalał do szklanki trochę wody, po czym wyjął z jednej z szafek tabletki na ból głowy, który rozszalał się na dobre. Spojrzał na starszego Messiego i dodał— No spokojnie, nic mi nie jest. Mam tylko kilka siniaków i zabrali mi telefon. 
 Piłkarz patrzył na niego spod lekko przymrużonych powiek, kiedy popijał leki.
—Vasco, kto ci to zrobił?— spytał z uporem w głosie.
 Chłopak westchnął głęboko. Naprawdę nie chciał mu o tym wszystkim mówić. Prawdy o pożarze, prawdy o Munirze, z którym Leo przecież grał w jednej drużynie. Nie było szans, żeby mu uwierzył. 
 Ale nagle przypomniał sobie rozmowę z Eleną. On był nie tylko jego wujkiem. Był jego przyjacielem. Nie raz i nie dwa ratował mu tyłek. 
 Piłkarz uniósł brwi i wydawał się skłonny uwierzyć w słowa Vasa. Zgarnął z blatu swoje kluczyki, które widocznie zostawił na nim, kiedy tylko przyjechał, i odwrócił się od chłopaka.  — No dobrze, to chociaż zgłoś to na...
— Ten pożar, Leo... — zaczął cicho młodszy Messi. Widząc, jak jego wujek niepewnie z powrotem przenosi na niego zdziwiony wzrok, dodał trochę głośniej — To nie byłem ja. To nie ja podpaliłem wtedy samochód tego fizjoterapeuty. To był Munir. To — wskazał na swój policzek — też jego interes. 
 Piłkarz miał nieodgadniony wyraz twarzy. 
 Ale dla niego w jednej chwili wszystko stało się jasne. To, jak El Haddadi się czasami zachowywał, to, jak szybko po odejściu Vasco Munir zaczął zdobywać miejsce w coraz wyższych drużynach, to, jak jego bratanek opowiadał kiedyś o chłopaku z La Masii, który bardzo go nie lubi. Wszystko nagle zaczęło do siebie dziwnie pasować.
 Vasco wyjął z kieszeni swoją zapalniczkę i rzucił ją na blat, tak, że przesunęła się aż pod Leo. 
— Mam ją od kilku lat. Pamiętasz od kiedy dokładnie? Jest na niej data 1XI1995. Wiesz, co to za data, Leo. To jest jego zapalniczka. Debil, zostawił ją tam, kiedy podpalał samochód naszego nauczyciela, żeby później złożyć wszystko na mnie. Znalazłem ją przy tym samochodzie, kiedy został z niego tylko szkielet. Zostawił ją tam, rozumiesz?! — krzyknął Vas, a jego oczy zaszły łzami. Nie wiedział, czy ze wściekłości, czy z bólu.
— Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? — spytał cicho Leo, wbijając wzrok w cyfry, wygrawerowane na metalowej zapalniczce. Zrozumiał, że wszystkie elementy układanki, które nigdy do siebie nie pasowały, nagle ułożyły się w całość.
 Vasco pokręcił głową i wzruszył ramionami. 
— Sam nie wiem, nie miałem żadnych dowodów — odparł, tak samo jak w rozmowie z Eleną — Nie było żadnego powodu, dla którego miałbyś mi uwierzyć. 
— A to, twoim zdaniem, nie jest wystarczającym dowodem? — spytał Leo, patrząc z uniesionymi brwiami na zapalniczkę. Po chwili pokręcił głową i prychnął śmiechem, choć wcale nie wydawał się rozbawiony. — Jak mogłeś nikomu o tym nie powiedzieć?
— Odpuść, Leo. Proszę. Ja nie chcę żadnej zemsty — powiedział Vasco, widząc jak twarz jego wujka powoli się chmurzy. 
— Nie, nie, Vas. Ja często odpuszczam, ale na pewno nie teraz— odparł Leo. Mówił, jakby nic do niego nie docierało, ale zachowywał się tak, jakby myślał całkiem racjonalnie. Odwrócił się na pięcie, zgarnął z sofy swoją kurtkę i ruszył powoli do wyjścia — Zadzwonię! 
 Kiedy Leo wyszedł, Vas jeszcze przez chwilę nie mógł się ruszyć. Nie wiedział, co roiło się w głowie jego wujka. Bał się tylko, że coś głupiego. 


~*~ 

 Przez ostatnie minuty snu Leo męczyły straszne koszmary. W końcu, kiedy, w wyniku reakcji obronnej, jego mięśnie napięły się nienaturalnie, szybko odzyskał świadomość. Uchylił zmęczone powieki i spojrzał na zegarek obok łóżka.
 7:00.
 Westchnął głęboko i zsunął się z materaca. Spojrzał na Anto, która spokojnie spała po drugiej jego stronie, ledwie przykryta cienką kołdrą. Messi nasunął ją na ciążowy brzuch swojej ukochanej, po czym ruszył do pokoju syna. Kiedy, ku swojemu zdziwieniu, upewnił się, że Thiago jeszcze śpi, zszedł powoli na parter. 
 Przywitał się z grubszą kobietą po pięćdziesiątce- panią Angelą, która właśnie kończyła pracować w salonie, po czym opuściła dom Messich. Kiedy sprzątaczka wyszła, Leo odruchowo, wciąż bardzo zaspany, skierował kroki do kuchni, nastawił wodę na kawę, po czym rzucił za okno smętne spojrzenie. 
 W Barcelonie jesień królowała już na dobre. Ludzie ubierali się trochę cieplej, plaże trochę opustoszały, a liście na drzewach nagle wydały się trochę bledsze niż kiedyś. Tak, jakby wszystko na parę miesięcy miało się zatrzymać. Przeczekać ten dziwny czas, byle do wiosny. Leo czuł, że z nim jest dokładnie tak samo. 
 Na myśl o burzy, jaką miała wywołać w mediach informacja o jego zawieszeniu, wraz z Anto postanowili na kilka dni się od tego odciąć. Messi wyłączył telefon, założył w telewizorze blokadę na kanały sportowe i, choć wywołało to u niego niemal fizyczny ból, pozwolił Antonelli zamknąć jego pokój do ćwiczeń. 
 Leo przetarł twarz dłonią. To jakaś paranoja. Szaleństwo. Bronił się przed tym, co kochał. 
 Nie, Leo.
 Błąd.
 Sam sobie na to zasłużyłeś. Trzeba było bardziej ogarniać swoje życie.
 Pokręcił głową. Nie mógł się przecież nad sobą użalać. Musiał jak najszybciej wymyślić sposób, żeby przekonać Enrique do swojej odpowiedzialności. 
 Nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Niewiele myśląc ruszył przez korytarz, by je otworzyć. Zawahał się dopiero, kiedy już trzymał dłoń na klamce.
 A jeżeli jakimś cudem dostał się tu dziennikarz, z milionem pytań o jego zawieszenie? Albo ojciec, od którego Leo nie odbierał telefonu? W każdym razie- ktoś, z kim Leo nie był pewien, czy chce da radę rozmawiać. 
 Trudno, będzie musiał sobie poradzić. Ubrany jedynie w koszulkę i dresy, w których spał, pewnie otworzył drzwi, gotowy do walki z czekającym za nimi złem. Nie spodziewał się jednak widoku brata.
—Rodrigo? Co ty tu robisz? 
_____________________________________________________________

Przybywam! 
Czekałyście na to długo, więc mam nadzieję, że was nie zawiodłam. 
Kocham, kocham, kocham!
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze i proszę o więcej :3
Buziaki :* ♥

niedziela, 7 lutego 2016

XII

—My w ogóle możemy tu być?
 Vasco przez chwilę męczył się z zamkiem, po czym, kiedy już przestał stawiać opór, uśmiechnął się tryumfalnie i otworzył przed Eleną metalowe drzwi do socjalnej części Camp Nou.
—Skoro mam klucze, to chyba nie jest włamanie— odparł Vas. 
 Dziewczyna przez chwilę mierzyła go wzrokiem, ale widocznie uznała to za wystarczające wyjaśnienie, bo szybko minęła Messiego w przejściu i ruszyła przez korytarz. Chłopak zamknął za nimi wejście i dogonił El.
—Byłaś tu kiedyś?— spytał, a idąc tuż za nią, uważnie obserwował wszystkie jej ruchy, które jednak były bardzo swobodne i spokojne. 
—Mówisz o stadionie czy pomieszczeniach dla personelu?— Dziewczyna zaśmiała się cicho, uważnie rozglądając się po coraz to szerszych pomieszczeniach, przez które przechodzili. 
 Vasco w odpowiedzi jedynie dźgnął ją palcem w żebra.
—Nie, nie byłam wcześniej na Camp Nou— dodała szybko, chcąc uniknąć kolejnego ciosu ze strony chłopaka. 
—Tak myślałem— odparł, uśmiechając się łobuzersko.
 Stanęli przed kolejnymi drzwiami, tym razem prowadzącymi prosto na płytę boiska. Na korytarzu, oświetlonym jedynie zielonymi awaryjnymi lampkami, zrobiło się całkiem cicho. Vas wyjął z kieszeni pęk kluczy i spojrzał na Elenę.
—Gotowa na, prawdopodobnie, najpiękniejszy widok w swoim życiu?— spytał półgłosem, spoglądając na rudowłosą.
 Ona przeniosła na niego podekscytowane spojrzenie i pokiwała głową. Messi uśmiechnął się do niej szczerze. Wybrał odpowiedni klucz, przekręcił go w zamku i otworzył przed nimi kolejne wielkie, metalowe drzwi. 
—Zamknij oczy— powiedział tuż nad jej uchem, po czym złapał ją za rękę. 
 Elena wykonała jego polecenie i mocno ścisnęła jego dłoń. Vas pokręcił lekko głową, wciąż szeroko rozciągając usta. Pewnie ruszył tunelem prosto na murawę, prowadząc za sobą dziewczynę. 
 Kiedy stanęli na granicy boiska, Messi zatrzymał się i rozejrzał po cichym, pogrążonym w ciemności stadionie. 
 Byli sami. 
 Przeniósł wzrok na rudowłosą. Śliczną, uroczą i równie złośliwą El, która chyba postanowiła namieszać mu w głowie. A on wcale nie próbował się jej opierać. Chciał poświęcić trochę czasu tej małej kupce pewności siebie, troski, spontaniczności i... czegoś, czego nie potrafił nawet nazwać. A co zdecydowanie go przyciągało.
—Witaj w moim świecie, Eleno— powiedział cicho. 
 Dziewczyna nabrała powietrza w płuca i otworzyła oczy. Na jej twarzy pojawił się tak urzekający zachwyt, że Vasco po prostu nie miał serca, by przeszkodzić jej w tym zachwycie jakimikolwiek jeszcze słowami. 
 Rudowłosa zrobiła kilka kroków do przodu i zaczęła dosłownie z zapartym tchem rozglądać się po stadionie. Vasco z kolei stał z boku i, przyglądając się jak El podziwia puste, nocne Camp Nou, włożył ręce do kieszeni spodni, po czym uśmiechnął się pod nosem. 
—Boże, jak tu pięknie. W ciągu dnia pewnie nie jest tu tak cudownie... albo może nawet jest jeszcze cudowniej— mówiła, raczej bardziej do siebie niż do niego. 
—Podoba się?— spytał Vas, widząc jej radość. 
—No pewnie—odparła, wciąż jakby w transie rozglądając się po obiekcie. Nagle stanęła w miejscu i posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.— Dziękuję.
 Chłopak rozłożył ręce i ukłonił się teatralnie.
—Polecam się na przyszłość— powiedział z szerokim uśmiechem. 
 Elena zaśmiała się, po czym wróciła do podziwiania stadionu. Podczas gdy ona obchodziła boisko dookoła, co chwilę powtarzając pełne zachwytu słowa uznania, Vasco usiadł na ławce rezerwowych i w milczeniu się jej przyglądał.
 Mógł spełnić jej marzenie. Mógł oddać jej miejsce na liście uniwersytetu, które wciąż na niego czekało, a on wciąż nie mógł się zdobyć na złożenie ostatnich dokumentów. Elena nie musiałaby wtedy tracić roku lub iść na medycynę, tak, jak oczekiwała tego od niej rodzina. A on miałby idealny pretekst, żeby nie iść na te studia. 
 No właśnie.
 Ale co wtedy? Do piłki nie mógł przecież wrócić. Inna uczelnia? Inny kierunek? To też go jakoś optymizmem nie napawało. 
 Spojrzał jeszcze raz na Elenę.
 Co chwilę łapał się na tym, że za bardzo jej się przyglądał. Jej oczom, włosom, twarzy. Ta dziewczyna naprawdę skradła jego względy, wcale się o to zbytnio nie starając. To była dla niego niecodzienna sytuacja. 
 Rudowłosa po chwili podeszła do niego i opadła na sąsiedni fotel.
—Mogę umierać— powiedziała ze szczerym uśmiechem na ustach. 
 Vasco prychnął cichym śmiechem. 
—Ja bym wolał zrobić jeszcze kilka rzeczy— odparł, przenosząc wzrok na swoje dłonie. 
—Jakieś sugestie?— spytała zaciekawiona Elena. 
 Vas pomyślał o dołączeniu do pierwszej drużyny Barcy, później o wygraniu El Clasico, a na końcu o wzniesieniu pucharu Ligi Mistrzów. 
 Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i swoją zapalniczkę z wygrawerowaną datą.
—Vasco?
—Hmm? 
—Nie tutaj— powiedziała całkiem poważnie. 
 Chłopak zaśmiał się cicho, po czym spojrzał rozbawiony na Elenę.
—Dlaczego? 
—Proszę, nie tutaj. Palisz, kiedy myślisz o Barcelonie, prawda? 
 Messi spoważniał i na chwilę zawiesił wzrok na opakowaniu ulubionych papierosów.
—Palę, kiedy myślę, że zniszczyłem sobie życie— odparł spokojnie. 
—Nic nie zniszczyłeś, Vas. To nie twoja wina, że Munir po prostu ci zazdrościł— powiedziała pewnie Elena. Po chwili dodała ciszej— Dziwię się tylko, że nie spróbowałeś komuś o tym powiedzieć i tego wszystkiego jakoś wyjaśnić. 
 Vas przypomniał sobie o 'znajomych' El Haddadiego i groźbach, jakie wielokrotnie od nich słyszał. Tę część historii zdecydowanie wolał przed Eleną i wszystkimi innymi ukryć
 Messi zawahał się przez chwilę, po czym wsadził paczkę i zapalniczkę z powrotem do kieszeni i uśmiechnął się lekko do El.
—Chodź, zawiozę cię do domu. Późno już— powiedział, wstając ze skórzanego fotela.  

~*~ 

   Vasco zatrzymał motor przy ładnym, jednorodzinnym domu z dużym ogrodem, pełnym przekwitających róż. Wyłączył silnik. 
 Elena zsiagła ze ścigacza, po czym zdjęła kask, uwalniając spod niego rude włosy. Podała go chłopakowi. 
—Dziękuję— powiedziała z szerokim uśmiechem.
 Vas w odpowiedzi jedynie kiwnął głową. Przez chwilę przyglądał się dziewczynie, ale kiedy ona skinęła na pożegnanie w jego stronę, a on już prawie zdecydował się na powrót do mieszkania, zdjął szybko swój kask. 
—Pójdź jutro na uniwersytet. Może jednak przyjmą cię w ramach zimowej rekrutacji— powiedział pewnie.
 Elena z powrotem na niego spojrzała i uśmiechnęła się smutno.
—Mi się takie cuda nie zdarzają, niestety. 
—A ja to co?— oburzył się Messi, marszcząc czoło. 
—Ty jesteś przygodą na najwyżej parę dni— odparła, posyłając mu pełne sympatii spojrzenie.
—Ej no, naprawdę? Poważnie- traktujesz mnie tak materialnie?— spytał smutno Vasco, a kiedy Elena w odpowiedzi pokiwała głową z szerokim uśmiechem, dodał, mrużąc powieki— Jesteś zła kobietą.   
—A ty złym facetem. I dlatego się lubimy— powiedziała wesoło Elena i dała mu krótkiego buziaka w policzek— W telefonie masz mój numer.
—A skąd on się tam wziął?— Tym razem Vas był naprawdę zaskoczony. 
—Zapisałam jak spałeś— odparła niewinnie dziewczyna, robiąc kilka kroków w tył. Kiedy dotarła do furtki, uśmiechnęła się uroczo i dodała— Dobranoc, Romeo— po czym odwróciła się, otworzyła wejście do ogrodu i ruszyła ścieżką do drzwi domu. 
Słodkich koszmarów, Julio— odkrzyknął za nią, a kiedy Elena przekroczyła próg mieszkania, uśmiechnął się. 
 Ta dziewczyna zdecydowanie zakręciła mu w głowie.
 I już postanowił. Może i nie wróci do piłki, ale na prawo też raczej nie pójdzie. A mógł spełnić marzenie tej rudowłosej dziewczyny. 
 ________________________________________________________

Tak, to jest właśnie ten rozdział, w którym dotarło do mnie, jak bardzo polubiłam te opowiadanie.
Elena&Vasco, ciąg dalszy. Ale mogę wam rzucić spojlerem, że w następnym rozdziale dojdzie do przełomu. I wy już chyba dobrze wiecie, jakiego.
Dziękuję za wszystkie komentarze
Buziaki :* ♥