A Deportivo nie odpuszczało. Zmotywowane zdobyciem bramki w starciu z Barceloną, która, teoretycznie, była w szczytowej formie, szło pewnie po swoje. Co chwilę wychodzili z groźną akcją, zostawiając w tyle piłkarzy Blaugrany, którzy i tak grali o wiele konstruktywniej niż w pierwszej części meczu.
Leo jednak wyróżniał się najbardziej. Podawał, wychodził z własnej połowy, szukał okazji. Jednak wszystkie jego próby spotykały się z murem, w postaci obrony Deportivo albo zranionej ambicji kolegów, którzy stracili cała pewność siebie i zdrowy rozsądek.
Mecz powoli dobiegał końca, a wynik wciąż przemawiał na korzyść gości. W końcu, w wyniku jakiegoś prawdziwego cudu, Katalończykom udało się wyrównać stan rywalizacji. Neymar, po dokładnym podaniu Messiego, delikatnym, technicznym strzałem pokonał bramkarza przyjezdnych, po czym cała drużyna zaczęła celebrować gola, dającego remis.
Mimo, że do Leo należała tylko asysta, został uznany za bohatera. Piłkarze cieszyli się jak dzieci, rzucając się na rozpromienionego Argentyńczyka.
1:1.
Barcelona nadal 3 punkty nad Realem w tabeli La Liga.
Kilka minut później mecz przeszedł do historii. Zawodnicy wymienili się koszulkami, udzielili szybkich wywiadów dla klubowej telewizji, podziękowali sędziom za sprawiedliwe spotkanie. Leo zanim udał się do szatni, zaczepił kilku znajomych zawodników Deportivo, rozczochrał Neymarowi włosy, skinął z szerokim uśmiechem w stronę trybun, po czym zadowolony zszedł do tunelu.
Tego wieczora nie spotkał już Enrique.
~*~
Messi wszedł do sali VIP razem z Neymarem i Pique. Kiedy przestał się śmiać z kolejnego suchara Gerarda, odnalazł wzrokiem Vasco i Antonellę, po czym pożegnał się z chłopakami i ruszył na koniec lekko przyciemnionego pomieszczenia.
Już w połowie drogi dobiegł do niego Thiago, który najwidoczniej zobaczył go na korytarzu i uciekł z kącika dla dzieci. Leo wziął go na ręce i zaczął łaskotać chłopca.
-No i co tam, synu? Oglądałeś?- spytał, kiedy trzylatek przestał się śmiać i usadowił się wygodniej na jego rękach.
-Tak, ale wcale prawie cię nie widziałem- odparł nieskładnie Thiago i zaczął się bawić guziczkiem klubowej koszuli Leo.
Piłkarz prychnął cichym śmiechem i ruszył dalej przez salę, witając się ze znajomymi osobistościami skinieniem głowy i zadowolonym uśmiechem. Po chwili doszedł do Vasco i An, którzy właśnie zakładali kurtki.
-Nieźle wam szło w drugiej połowie, więc szkoda trochę tego remisu- rzucił chłopak z lekkim grymasem na twarzy, po czym uśmiechnął się szeroko, wziął Thiago na ręce i ruszył do wyjścia- Dzisiaj ja prowadzę!
Messi odprowadził go wzrokiem, słysząc urywki rozmowy jego syna i bratanka, po czym znowu odwrócił się do Anto, która nieporadnie zakładała swój płaszczyk, w czym skutecznie przeszkadzał jej duży ciążowy brzuch.
Leo szybko podszedł do niej i pomógł znaleźć drugi rękaw. Antonella skorzystała z tego, ale od razu po tym jakby się od niego odsunęła. Poprawiła włosy i wzięła z fotela swoją torebkę, nawet nie spoglądając na piłkarza, który stał z boku ze zbolałą miną.
-An, proszę, nie zachowuj się tak- powiedział cicho, chociaż wiedział, że niewiele to da.
-Nie byłeś na konferencji, prawda?- spytała nagle, po czym rzuciła mu przenikliwe spojrzenie- I to dlatego wyszedłeś dopiero na drugą połowę. Tak?
Messi zacisnął usta.
-Czekamy w samochodzie- dodała chłodno, po czym ruszyła do wyjścia.
Leo stał na końcu sali VIP i patrzył jak jego kobieta powoli odchodzi. Coś w nim pękło. W ciągu kilku dni zawiódł dosłownie na wszystkich frontach. Nie powinno tak być. Powinien dawać sobie z tym radę.
Zaklął w myślach. Dawno już nie czuł się tak głupio jak teraz.
Mimo zagorzałej chęci opadnięcia na rząd foteli i użalania się nad sobą, oczyścił umysł. Pożegnał się ze wszystkimi obecnymi na sali i ruszył do konferencyjnej. Tak jak obiecał, dał chłopakowi z obsługi swoją koszulkę, autograf i zrobił sobie z nim kilka zdjęć. Stamtąd udał się od razu na podziemny parking.
~*~
Vasco na chwilę zatrzymał się przy wejściu do swojej kamienicy. Spojrzał na ciemne, zachmurzone niebo nad Barceloną, po czym westchnął ciężko. Był dzień meczu. Nie chciał siedzieć sam w mieszkaniu. Ale myśl, że mógłby znowu przesadzić, upić się do upadłego i dzwonić do Leo, jakoś niespecjalnie mu się podobała. Zwłaszcza po tym, co usłyszał dzisiaj od Anto.
Wyjął z kieszeni telefon. Koledzy. Potrzebował teraz kolegów.
Wybrał odpowiedni numer i nacisnął zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach usłyszał znajomy głos.
-No czego tam dusza potrzebuje?
-Też się stęskniłem- odparł Vas, uśmiechając się pod nosem- Idziemy dzisiaj na miasto, Nożyk.
-W końcu! Już myślałem, że prawnicze życie studenta całkiem cię pochłonęło. Dobra, za godzinę w Cecill. Ogarnę chłopaków.
Kiedy usłyszał przeciągły sygnał, zablokował telefon i schował go do kieszeni.
Nożyk był do dyspozycji praktycznie zawsze, kiedy Vasco go potrzebował. A właściwie- kiedy potrzebowali siebie nawzajem. Przyjaźnili się od dziecka. Poznali się w szkole i ,choć kiedy Vas dostał się do lepszego liceum, ich drogi się rozeszły, utrzymywali na tyle stały kontakt, że wciąż byli najlepszymi kumplami.
Vasco pociągnął nosem i rozejrzał się dookoła.
Do baru, w którym mieli się spotkać, miał zaledwie kilka kroków, więc po krótkim namyśle stwierdził, że zdąży jeszcze pójść po papierosy. Tak też zrobił i już po chwili szedł chodnikiem w kierunku całodobowego sklepu, mieszczącego się kilka ulic dalej.
Mieszkał w dość spokojnej okolicy. Napady czy rabunki były tu zdecydowaną rzadkością. Mimo to rzucał przechodniom podejrzliwe spojrzenia spod kaptura i dopiero po dobrych kilku minutach zdał sobie sprawę, że to on bardziej wygląda na chuligana niż ktokolwiek, kogo mijał. Uśmiechnął się sam do siebie i przyspieszył kroku.
Nagle znów wróciło do niego wspomnienie rozmowy z Antonellą. Wiedział, że miała rację. Zresztą, ta dziewczyna rzadko kiedy się myliła. Dopiero ona uświadomiła mu, jak destruktywnie wpływa na Leo. Wiedział, że powinien coś z tym zrobić. Ale sytuacja wydawała się beznadziejna. Piłka była już poza kręgiem jego możliwości, a studia z pewnością ten krąg zawężały.
Tak źle, i tak niedobrze.
Jego trasa wiodła przez ulicę, która na długości kilkuset metrów była po obu stronach obstawiona rusztowaniami. Budowa. Ze względu na brak oświetlenia, Vasco na chwilę się zawahał, ale kiedy pomyślał, że miałby nadkładać drogi przez dreszczyk grozy, prychnął cicho śmiechem i włożył ręce do kieszeni.
Kiedy był w połowie drogi do skrzyżowania, usłyszał gdzieś za sobą swoje imię. Wychowanie wśród szemranego towarzystwa wzięło górę- Vas nie zatrzymał się ani na chwilę, nie obejrzał się za siebie. Nawet nie przyspieszył. Kiedy jednak ktoś krzyknął ponownie, kątem oka zerknął do tyłu spod kaptura. Kilka metrów za nim, ulicą jechało czarne Audi.
I już wiedział, z kim ma przyjemność.
Wbił ręce mocniej w kieszenie. Starał się zachować spokój, ale jego ciało jakby samo kazało mu iść w trochę szybszym tempie. Samochód zrównał z nim prędkość, a po krótkiej chwili szyba od strony kierowcy zjechała w dół.
-A dokąd się tak spieszymy, panie Messi?- spytał spokojnym głosem Munir.
Vasco nie odpowiedział, nawet nie spojrzał w stronę piłkarza Barcelony. Starał się jak najszybciej przejść przez ten odcinek drogi i dostać się do bardziej zatłoczonej części dzielnicy. Szybko zaczął żałować, że jednak zdecydował się na tę trasę.
-Nie chcesz ze mną rozmawiać?- El Haddadi udał rozczarowanie- Szkoda.
-Odwal się, Munir- mruknął Messi, nadal nie darząc go spojrzeniem.
-A skąd ty znasz takie brzydkie słowa?- odparł z teatralnym oburzeniem- Tak nie wypada, Lionelu.
Ciśnienie Vasco skoczyło do nienaturalnej szybkości, a cały jego spokój wyparował w ułamku sekundy. Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił w stronę piłkarza Barcy.
-Czego chcesz?- warknął, nie zmieniając obojętnego wyrazu twarzy.
El Haddadi za to uśmiechnął się triumfalnie. Zatrzymał samochód, po czym wysiadł i oparł się o drzwi kierowcy, krzyżując ręce na piersi.
Vasco nagle zrozumiał, jak bardzo go nienawidzi. Że na jego widok każda komórka jego ciała ma myśli samobójcze, jednocześnie odczuwając nieodpartą chęć mordu. Nie cierpiał go każdym swoim oddechem. Ten człowiek stał między nim, a jego marzeniami. Jego życiem.
Nienawidził go.
-Wiesz, Vasco, ostatnio przez przypadek usłyszałem pewną rozmowę. Trenera i Leo. I wiesz co ci powiem? Nie do końca spodobała mi się jej treść- zaczął powoli Munir, jakby delektował się każdym swoim słowem. Widząc lekko zmarszczone czoło Messiego, kontynuował- Otóż twój kochany wujek pytał jakie są szanse, by zakontraktować w styczniu jakiegoś zawodnika, który został wyrzucony z La Masii. Oczywiście chodzi o ciebie, Vas.
Leo pytał o jego zakontraktowanie? Ta myśl bardziej mieszała w głowie Vasco, niż oskarżycielski ton Munira.
-Chyba się ostatnio trochę nie zrozumieliśmy- dodał i zrobił krok do przodu, zmniejszając odległość miedzy nimi- Masz się trzymać od Barcelony z daleka, jasne?
Przez chwilę mierzył wzrokiem Vasco, ale widząc całkowity brak reakcji na jego twarzy, odwrócił się i zapukał w szybę Audi. Nagle z samochodu wysiadło trzech umięśnionych mężczyzn. Jeden uderzył Messiego pięścią w brzuch, przez co chłopak osunął się na kolana, a drugi za włosy pociągnął jego głowę do góry tak, by spojrzał na Munira. Mimo promieniującego bólu, Vas próbował nie okazywać żadnych emocji. Mocno zaciskając zęby i wciąż szarpiąc się z osiłkami, patrzył mu w oczy. Kiedy jednak trzeci z obstawy piłkarza wykręcił mu rękę, przestał się wiercić. Patrzył w twarz swojego wroga, czując, że jego nienawiść doszła właśnie do szczytu skali.
El Haddadi lekko pochylił się nad nim i rozciągnął usta w grymasie, który przypominał uśmiech.
-Mam nadzieję, że tym razem mój przekaz będzie wystarczająco jasny- powiedział powoli. Po chwili wyprostował się i rzucił jednemu z mężczyzn chłodne spojrzenie- Szybko i cicho.
Najpierw Vasco dostał w lewy policzek i tył głowy, później w brzuch, a reszty już nie pamiętał.
~*~
Leo zgasił silnik samochodu i spojrzał za okno. Cicha ulica Gavy, pogrążona w delikatnym świetle latarni. I jego dom. Miejsce, do którego wracał. Miejsce, w którym dorastał jego syn. Miejsce, w którym zawsze znajdował miłość.
Było kilka minut po północy. Thiago zasnął już pod Camp Nou i nawet pożegnalny buziak od Vasco nie był w stanie go obudzić. Anto wciąż go unikała. Świadomość, że robi to z troski, jakoś wcale go nie uspokajała.
-Długo to jeszcze potrwa?- mruknął, patrząc na jej piękne, lekko pofalowane włosy.
-Tak długo, jak ta sytuacja będzie miała miejsce. Ty, Vasco, Barcelona, ciąża, sprawa w sądzie...To za dużo- powiedziała łamiącym się głosem, a Leo miał wrażenie, że po raz pierwszy od wielu dni tak naprawdę do niej dotarł.
-Kochanie- odparł półgłosem, łapiąc ją za rękę- Antonello, spójrz mi w oczy.
Dziewczyna przeniosła na niego wzrok i dopiero wtedy do Leo dotarło, że ona płacze. Po jej policzku spływała pojedyncza łza, a jemu ścisnęło się gardło.
-Wszystko jest w porządku. Nie martw się. Ja to jakoś ogarniam, naprawdę- mruknął Messi.
-Nie kłam, Leo. Wiem, że tak nie jest- powiedziała Anto i otarła wierzchem dłoni mokry policzek.
-Dobrze, nie jest idealnie. Ale staram się.
-Widzę. I rozumiem, że są rzeczy na które nie masz wpływu. Ale rozmawiaj ze mną. Ja jestem tu dla ciebie. Nie jesteś niezwyciężony- powiedziała dziewczyna.
Piłkarz uśmiechnął się lekko.
-Dziękuję. I przepraszam- szepnął, mocniej ściskając jej drobną dłoń- Idź do domu, ja wezmę Thiago.
Antonella pokiwała delikatnie głową i wysiadła z samochodu. Leo przez chwilę patrzył jak idzie w kierunku drzwi wejściowych, szukając w torebce kluczy. Kochał ją ponad wszystko.
_________________________________________________________
A oto przed państwem najdłuższy rozdział na tym blogu! Ta daa!
Ze względu na te wszystkie przemiłe słowa pod poprzednim rozdziałem, postanowiłam dodać coś dłuższego. Kocham was i dziękuję bardzo :3
Mam nadzieję, że ten rozdział trochę zaspokoił waszą ciekawość, choć właściwie i tak niewiele się w nim dzieje.
Ale jeszcze wszystko przed nami :D
Buziaki :* ♥
I Szczęśliwego Nowego Roku!